Witajcie moi kochani! Nadeszła pora na historię o elfie Leniuchello. Hoho, do dziś przypominam ją sobie z dreszczem emocji, choć wydarzyła się wiele wiosen temu. Ale żeby ją poznać, proszę unieście się wysoko, wysoko, na skrzydłach wyobraźni! Dobrze? Jak-tyry-dandi Dikti Dej! Niech niesie nas to stare elfickie zaklęcie, ponad jeziorami, morzami, lasami.... Frrrr
I oto jesteśmy, w samym środku wioski elfów.
Cóż można powiedzieć o elfie Leniuchello. Mieliśmy z nim niezłe utrapienie... A powód był prosty, Leniuchello nie lubił: ani wstawać zbyt wcześnie, ani chodzić do fabryki, ani składać robotów, ani pakować prezentów, ani skręcać mebelków dla lalek, ani wypychać pluszem przytulanek... Po prostu, nie lubił pracować. Najchętniej leżałby do góry brzuchem i leniuchował. O tak. Wówczas byłby w swoim żywiole.
Pewnego dnia, Leniuchello wracał z pracy szczególnie wolnym krokiem. Oj, udał mu się dzień w fabryce. Nie zrobił nic a nic, a jeszcze zdążył uciąć sobie ze trzy drzemki! Nagle, ni z tego ni z owego, na jego drodze pojawił się szczur.
- Witaj Leniuchello. Mój przyjacielu, mój sprzymierzeńco. Jak ja się cieszę, że możemy się wreszcie poznać.
Leniuchello stanął zdziwiony. Dawno nie słyszał o sobie tak miłych słów. Ale nie wydawały mu się szczere.
- Witaj szczurze, czym sobie zasłużyłem na takie przywitanie?
- Cóż, po prostu... jesteś najlepszy. Najwybitniejszy! Najwspanialszy! I myślę, że razem możemy zdziałać wielkie rzeczy. Proponuję ci współpracę.
- Dziękuję, ale chyba mnie z kimś pomyliłeś. Nie jestem najlepszy... Chyba, że w zbijaniu bąków. I nie bardzo mi się chcę robić spółkę. W ogóle niewiele mi się chce. Chce mi się... pójść do domu.
- Brawo! Brawo! Wyborne - zachichotało szczurzysko. - Niewiele mi się chce! Pozwól, że sobie to zapamiętam! - Następnie popatrzył elfowi prosto w oczy.
- Leniuchello, będę szczery. Twoja nikczemność jest zachwycająca, a twoje umyślne psucie roboty elfom - och! Sam bym tak chciał! Masz do tego talent, chłopie. Zatem pozwól, że wyjawię ci swoje zamiary. Jestem Czarnoksiężnikiem Burzowego Zamku. Niegdyś bardzo pokłóciliśmy się ze świętym Mikołajem. Od lat pragnę popsuć mu całą tę zabawę zwaną świętami, tfu! Ale nigdy nie miałem wspólnika, który pomógłby mi zwieńczyć dzieło. A teraz mam - ciebie!
Leniuchello otworzył szeroko oczy. Przestraszył się nie na żarty, historie o tym jak nikczemny jest Czarnoksiężnik Burzowego Zamku spędzały sen z powiek nawet najdzielniejszym elfom. Ale być jego wspólnikiem? Nigdy!
- Jjja... jjjaaa... jjja.. nie chcę... - zaczął Leniuchello.
- Nie chce ci się... wyborne! Już cię lubię, urwisie!
- Jjja , jja... nie jestem niegodziwy! - dukał dalej elf. - Nie chcę być twoim wspólnikiem!
- Jak to? - zdziwił się szczur - Co ja słyszę? Mnie się nie odmawia! Przecież pragniesz tego co i ja, zniszczyć Mikołaja i całe, te pożal się Boże, święta!
- Nie, nie! To nieprawda! - wyjąkał elf. - Ja kocham święta, kocham elfy i Mikołaja. Po prostu jestem leniwy... ale, nie chcę taki być... na pewno nie dołożę ręki do twojego planu!
- Tego się nie spodziewałem - wycedził przez zęby szczur. - Trudno - dodał.
I nagle zaczął puchnąć i puchnąć i porastać czarnym pierzem i wreszcie, przybrawszy postać kruka,chwycił elfa w dziób i wzbił się ku górze. - Ratunku! Pomocy! - krzyczał jeszcze Leniuchello, ale na próżno. Nikt go nie słyszał.
Wreszcie, gdy już byli bardzo bardzo wysoko, elf, smagany chłodnym powietrzem osłabł tak, że zasnął. Nawet nie poczuł, jak Czarnoksiężnik pod postacią kruka doniósł go na dziedziniec Burzowego Zamku, a potem doturlał dziobem do swojej tajemnej komnaty. Cóż, Leniuchello, jedynie mlasnął, poszukał ręką poduszki, a znalazłszy kota, ułożył się na nim i spał dalej jak dziecko.
Och! Cóż to była za komnata! Pełna starych ksiąg, fiolek, garnuszków, tajemniczych preparatów i substancji. A na samym jej środku stała pękata kadź, w której coś niepokojąco bulgotało.
Nie minęła chwila, jak Czarnoksiężnik przybrawszy ludzką postać, zabrał się do pracy. Zakasał rękawy, przewertował swoją księgę, zamieszał gotującą się substancję, wreszcie wymamrotał tajemne zaklęcie. Ostrożnie podszedł do śpiącego elfa, odchrząknął i gdy czar zaklęcia zaczął działać... Czarnoksiężnik przemówił... zmienionym głosem. Głosem Mikołaja.
- Elfie Leniuchello. To ja Mikołaj, wstawaj, mamy dziś dużo pracy!
- Nie chce mi się - mruknął przez sen elf, a jego słowo przybrało nieoczekiwanie formę leniwego płomyczka. Czarnoksiężnik, nie czekając ani chwili chwycił płomyczek w dłoń. Zaśmiał się i mówił dalej mikołajowym głosem.
- Pora zamieść całą fabrykę! Elfie Leniuchello, koniec drzemki.
- Nie mam ochoty - mamrotał elf przez sen, a ogniki prosto z jego ust trafiały w ręce Czarnoksiężnika Burzowego Zamku.
- Nareszcie! - powiedział Czarnoksiężnik już swoim głosem. - Ostatni najcenniejszy składnik Chmury Lenistwa w moich rękach! Słowa największego obiboka! - zaśmiał się przeraźliwie, po czym podszedł do kadzi, rozłożył ręce, a płomyki zsunęły się z jego dłoni wprost do bulgoczącej substancji. I nagle! Buch! Z kadzi wydobyła się niezwykła chmura, chmura lenistwa. Jeszcze tylko zaklęcie i gotowe!
Na dziób koguta
na łapy kuny
łapię cię chmuro w sieć
a teraz popatrz
tam wioska elfów
tam rozkazuję ci - leć
roztocz swe moce
ponad fabryką
gdzie elfy nocą i dniem
prezenty robią.
chmuro lenistwa!
niech zasną leniwym snem
I tak też się stało. Zaczarowana chmura opuściła swoją kadź, wyleciała przez zamkowe okno a następnie opadła na fabrykę prezentów. Nie minęło pół dnia, jak elfy zaczęły się ociągać i ziewać. Taśmy produkcyjne jakby zwolniły, niedokończone prezenty przesuwały się ospale, a i tak nie było komu ich pakować. Cała załoga bowiem smacznie drzemała, mając w nosie pracę i całe święta.
- Wspaniale! Wybornie! - krzyczał Czarnoksiężnik obserwując to wszystko przez swój magiczny teleskop. - Nie sądziłem, że to będzie takie proste! Ale ze słowami największego obiboka na świecie, Elfa Leniuchello, poszło mi jak z płatka. Dziękuję mój niegodziwy wspólniku, hihihi. Biegnę teraz nazbierać jadu żab. Tylko.... - przerwał nagle - czy ja mogę zostawić tutaj tego leniucha? W mojej komnacie pełnej ksiąg, czarów i mikstur? Hihihi. Oczywiście że mogę - odpowiedział sobie sam, niemal od razu. - Przecież ten obibok, nawet się w ucho nie podrapie, takim jest leniem. Ech, śpij słodko Leniuchello, hahaha!
To powiedziawszy, Czarnoksiężnik przepoczwarzył się w czarnego bociana i odleciał w poszukiwaniu jadu żab.
Jednak Leniuchello już nie spał. Odwrócony do ściany chlipał cichutko. Nigdy przedtem nie zdawał sobie sprawy, że jest z nim aż tak źle. Jest największym obibokiem na świecie. Jego słowa potrafią wyczarować Chmurę Lenistwa. To przez niego świąt nie będzie... Serce nieomal pękło mu z rozpaczy. I gdy tylko czarny bocian wyleciał z zamku, Leniuchello zacisnął pięści, otarł łzy i stanął na równe nogi.
- Cóż, przekonajmy się, czy jestem największym obibokiem na świecie! - warknął i z niespotykanym dotąd zapałem rzucił się do tajemnych ksiąg. Wertował je w szale, przypatrywał się każdej stronicy, próbował zrozumieć każdą rycinę. - Mam! - krzyknął wreszcie i zaczął czytać:
Aby odwrócić skutki działania Chmury Lenistwa należy wykonać bardzo pieczołowicie następujące zadanie:
- wyszorować kadź szczoteczką do zębów...
Tu Elf zatrzymał się.
- Jak to? Przecież zajmie mi to pół dnia! Zmęczę się i i... - wziął głęboki oddech, oddalił leniwe myśli i czytał dalej.
Następnie trzeba zebrać kilka najświeższych listków z samego czubka Drzewa Czasu.
Elf znów przystanął.
- Czyli... muszę wejść na czubek drzewa... o mamo... jak mi się nie.... - i zamilkł. Znów wziął głęboki oddech.
Następnie trzeba nabrać wody ze źródła, leżącego dwadzieścia stóp pod ziemią. Zdobyć pióro czarnego koguta, kolec jeża, kroplę jadu jaszczurki. Zagotować to wszystko mieszając bez przerwy.
- Toż to cały dzień roboty - zajęczał Leniuchello. - Nie chce mi się, nie dam rady - powiedział i nagle przypomniał sobie, że właśnie te słowa, prosto z jego ust, stworzyły chmurę lenistwa. I, że to z jego winy, niecny plan Czarnoksiężnika Burzowego Zamku może dojść do skutku...
Elf ruszył jak z procy. Najpierw wyszorował kadź szczoteczką. Następnie niczym małpiszon wgramolił się na Drzewo Czasu i zerwał kilka listków z samego jego czubka. Potem uprzejmie poprosił czarnego koguta o pióro. Napotkanego jeża o kolec, a jaszczurkę o kroplę jadu. Potem zszedł bez ociągania się do piwnicy i nabrał wody ze źródła. Bez zadyszki wbiegł na sam czubek Burzowego Zamku do komnaty Czarnoksiężnika, wszystko zagotował w kadzi i po raz ostatni zajrzał do księgi.
Aby czar powstrzymujący Chmurę Lenistwa miał moc, potrzeba słów "Dam radę!" i "Chcę mi się" wypowiedzianych przez największego pracusia na świecie.
- To ja! - krzyknął Leniuchello. - Pół dnia, bez słowa skargi i bez ziewnięcia przygotowywałem magiczną miksturę i nie zawaham się uratować tych świąt, choćbym miał pracować za dwóch, albo za trzech! Dam radę - krzyczał już ostatkiem sił. - Chcę mi się!
- Co tu się dzieje! - ktoś nagle mu przerwał. O nie. W progu stał Czarnoksiężnik, strzepujący z siebie czarne pierze. - Leniuchello - zagrzmiał. - wyśpij się lepiej, na pewno chcesz sobie poleniuchować. A jeżeli nie, to ja położę cię siłą!
- Ja nie potrzebuję snu! - odpowiedział elf odważnie - Za to tobie, odpoczynek się bardzo przyda - krzyknął i cisnął w Czarnoksiężnika strzępkiem Chmury Lenistwa, który zawieruszył się pomiędzy pajęczynami. Czarnoksiężnik ledwie wydusił z siebie słowo. Osunął się po ścianie i usnął jak niemowlę.
Leniuchello zaś wybiegł z zamku. Gnał co sił do fabryki niosąc na głowie dzban z ledwie gotową miksturą odczyniającą czar Chmury Lenistwa. Wreszcie, wpadł do hali produkcyjnej i prędko wypowiedział to, czego jeszcze zdążył nauczyć się z ksiąg Czarnoksiężnika.
Precz chmuro
wichuro
miksturo
szczerbata kuro
psie pióro
przepadnij prędko
nie wracaj
bo praca praca i praca
bo praca to nasza rola
to nasza rola i dola
święta uczynić jak z bajki
więc znikaj
jak dymek z fajki
puf!
I nagle stała się przedziwna rzecz. Z dzbana wyfrunął obłoczek. Oj, dużo mniejszy niż Chmura Lenistwa. Ale o wspaniałej mocy. Frunął powoli pomiędzy elfami, drażnił je w nozdrza, budził, napełniał ochotą do pracy. Potem zaś, jak mały piesek, gonił i przepędzał pierzaste strzępki, jakie zostały z chmury lenistwa. Oj, jaki to był komiczny widok!
Po chwili taśmy produkcyjne ruszyły jak dawniej, a elfy zakasały rękawy, gotowe do pracy.
Elf Leniuchello zaś, aby nadrobić stracone godziny pracował tego dnia za dwóch, a nawet za trzech. I przysięgam, że bez jego zapału nie zdążylibyśmy przed świętami z produkcją prezentów.
Tak już jest do dziś. Bez czarów, bez mikstur i bez żadnych tajemnych zaklęć, Elf Leniuchello pracuje tak, że stawiamy go za wzór. Aż trudno uwierzyć, że niegdyś sam Czarnoksiężnik Burzowego Zamku pragnął zawiązać z nim spółkę.
A teraz, pora na sen. Wyobraźmy sobie jak usypia nas usypia nas... aaaa... (ziew) chmmuraaa.... lenistwa.... Dobranoc