Witajcie kochani. Macie ochotę na nową opowieść, prosto z krainy elfów? Tak? To wskakujcie pod kołdry, poproście mamę albo tatę o kubek gorącej herbaty i rozpoczynamy.
To będzie historia Elfa Trzęsiportka.
Wszystko wydarzyło się pewnego lata, kiedy to wioskę elfów zaczął nawiedzać... pewien niemile widziany gość. Olbrzym Wyrwigruszka. Duży jak drzewo, groźny jak wichura i głupiutki jak bucior z mojej lewej nogi. Czym sobie zasłużył na taką złą sławę? Ach. Tym, że za każdym razem, gdy składał elfom te swoje wizyty, łamał drzewa, zrywał dachy i deptał trawniki. A hałasował przy tym jak zepsuty ciągnik. A kiedy, nie daj Boże, działo się to w porze obiadu, to... potrafił chwycić wielki kocioł pomidorowej, tak jak się chwyta naparstek i siup. Jednym haustem wypijał całą zupę, pozostawiając wszystkich z pustymi brzuchami aż do kolacji. Po jednym z takich wybryków, elfy uznały, że miarka się przebrała i zwołały naradę.
– Kochani, proszę o ciszę! - rozpoczął elf Mądrutek. - Wyrwigruszka był u nas już drugi raz w tym miesiącu...
– Oj! - jęknęło coś w tłumie.
– …. a szkody jakie robi – ciągnął Mądrutek - musimy naprawiać kilka dni! Przepędźmy go raz na zawsze!
– Tylko jak, skoro Wyrwigruszka...
– Oj! - ponownie coś jęknęło.
– Yyy… skoro Wyrwigruszka jest większy niż my wszyscy razem wzięci? - rzekł elf Ziółko, rozglądając się, co to za tajemnicze "oj!" przerwało mu w pół zdania.
– Musimy wymyślić jakiś podstęp – powiedział Mądrutek – Siłą nie pokonamy Wyrwy...
- Oj!
- Wyrwi...
- Oj!
- Wyrwi..
- Oj!
- Co to ma znaczyć? Wyrwigruszki!
- Oj... Nie, nie. Proszę! - odezwał się znów pojękujący głosik. A był to nikt inny jak elf Trzęsiportek. Najmniejszy i najbardziej lękliwy z całej załogi – Proszę, nie mówcie „Wyrwi...” Oj. Na sam dźwięk tego imienia serce zamiera mi ze strachu!
- Trzęsiportku – odburknął Mądrutek - jak możemy rozmawiać o sposobach na pozbycie się tego… no... wyrośniętego nicponia, nie wspominając o nim? Z resztą, "Wyrwigruszka" to dosyć zabawne imię, przyznaj! Tego było już za wiele. Trzęsiportek zestrachany po uszy, wybiegł z narady i pognał ile sił w nogach. Przed siebie, na oślep, byle dalej...
– Żeby było już po wszystkim. Żeby było już po wszystkim - powtarzał sobie w myślach. Biegł tak dobrych kilka minut mijając zagajniki, polany, wąwozy, strumienie, zdziwione wiewiórki i sarny, aż nagle... potknął się o korzeń i z krzykiem poturlał w dół zbocza. Wstał, otrzepał się z igliwia... Znał las niemal na pamięć, ale nie potrafił rozpoznać miejsca, w którym się znalazł. Jego oczom ukazała się dziwna jaskinia.. z której coś złowieszczo pomrukiwało.
- Żeby było już po wszystkim, żeby było już po wszystkim - mówił do siebie Trzęsiportek, ale było dla niego jasne, że wpakował się w jakieś tarapaty. Mruczenie z jaskini stawało się coraz głośniejsze i głośniejsze, a Trzęsiportek trząsł już nie tylko portkami, ale też kapelusikiem i dziurawą skarpetką. I gdy wreszcie z ciemności wyjrzał krzywy nochal... Wyrwigruszki, elf... Zemdlał.
- Kogo ja tu widzę? - mruknął olbrzym, po czym wygramolił się z jaskini. - Och, akurat śniłem o podwieczorku. Myślę, że odpowiednio posolony elf będzie równie smaczny co fasolka po bretońsku - rzekł, a następnie uniósł nieprzytomnego elfa i rozdziawił paszczę. Na szczęście dla Trzęsiportka, olbrzym nie dbał zbyt o uzębienie i zabójczy zapach z ust otrzeźwił elfa w ostatnim momencie.
- Nie!!!! - krzyknął ledwie przebudzony Trzęsiportek. - Nieee!!! Łami... Łami... - jak ci tam było? - Łamiśliwko!!!
Hihi. Oj, nie śmiejmy się z Trzęsiportka, każdemu mogło się pomylić. Zwłaszcza w sytuacji ogromnego stresu. Wyrwigruszka, Łamiśliwka... Dla mnie to ten olbrzym mógłby się nazywać nawet i Maciuś. Tak czy owak, historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdyby elf nie przekręcił imienia olbrzyma. Jak to możliwe? Posłuchajcie sami.
Olbrzym zatrzymał się i zamiast połknąć Trzęsiportka, postawił go na swojej dłoni.
- Łamiśliwko? Kim jest Łamiśliwka?
Elfowi szczęki tak drżały że strachu, że ledwie mógł z siebie wydusić słowo.
- Yyy... - zaczął niepewnie. I nagle, w ułamku sekundy doszło do niego, że to przejęzyczenie może uratować mu skórę. Zebrał się w garść i wymyślił naprędce taką odpowiedź:
- Łami.. Łamiśliwka, drogi panie olbrzymie jest Nad-olbrzymem i... i... i... włada tym lasem. Dzi... Dzi... dziwne, że o nim nie słyszałeś.
- Hm - zamyślił się Wyrwigruszka. - Nie słyszałem…
- On… on… - ciągnął Trzęsiportek - Bardzo przyjaźni się z elfami i na pewno nie chciałby, żebyś mnie… zjadł.
- Hm. Jakoś nie mogę ci uwierzyć w tę historyjkę. Za bardzo trzęsiesz portkami, wybija mnie to z rytmu. Możesz przestać?
- Yyyy nie wiem, spróbuję… - odparł Trzęsiportek. - Najlepiej by było, gdybym wrócił do domu..
- Nie ma mowy! - gruchnął Wyrwigruszka nieoczekiwanie i w całym lesie rozległo się dzwonienie zębów elfa. - Myślisz, że jestem głupi? Wymyśliłeś sobie tego Łamiśliwkę, żeby ujść z życiem, co?
- Nie, nie, proszę pana – powiedział elf grzecznie. - Łamiśliwka istnieje. Mieszka nad Srebrnym Jeziorem, pod najtwardszym głazem świata, żywi się tym, co największe i pije wodę z Łagodnego Potoku.
– Skoro tak uważasz, pokaż mi go, ale już – warknął Wyrwigruszka.
– D...d..dobrze proszę pana, ruszajmy.
I poszli. Oj dziwny był to widok. Najbardziej lękliwy ze wszystkich elfów i olbrzym, - wielki jak drzewo, groźny jak wichura... No i głupiutki jak bucior z mojej lewej nogi. Szli wiele godzin, mijając grzybną polanę, brzozowy zagajnik, borsucze ślady, lisie nory, aż wreszcie, pokonawszy las, wyszli na piękną piaszczystą plażę. Ani olbrzyma, ani głazu. Tylko Srebrne Jezioro i piasek. No i dwie kaczki, ale akurat one nie mają w naszej opowieści zbyt ważnej roli.
- Co to ma znaczyć, elfie? Gdzie ten Nad-olbrzym? Gdzie ten głaz? - spytał czerwony ze złości Wyrwigruszka.
– Nie wiem, jeszcze wczoraj tu byli... - jęknął Trzęsiportek. - Och, spójrz olbrzymie! - krzyknął i podniósł garść piasku.
– O... – zdziwił się Wyrwigruszka, który pierwszy raz w życiu widział piasek z bliska - Co to jest?
– Nie wiem olbrzymie, ale przypatrz się dobrze. To wygląda jak drobne drobniutkie kamyczki.
– Rzeczywiście. Skąd się to tutaj wzięło?
– Chyba wiem... ale, ale boję się powiedzieć.
– Nawet nie próbuj mnie zdenerwować – warknął olbrzym. - Mów, co tu się wydarzyło.
– Widzisz olbrzymie... Jeszcze wczoraj stał tu najtwardszy głaz na świecie, ulubione miejsce Nad-olbrzyma. Dziś głaz zniknął, za to wszędzie widzę pełno drobniutkich kamyczków...
– Chcesz powiedzieć, że ktoś rozgniótł najtwardszy głaz na świecie...
– Tak, na miazgę. Na pył, który leży wokół nas.
– Myślisz, że tym kimś był...
– Panie olbrzymie, to na pewno Łamiśliwka. Tylko on byłby w stanie rozgnieść najtwardszy głaz na świecie. Taką ma siłę!
– Hm. Co za dziwna historia... - powiedział do siebie Wyrwigruszka przesypując piasek przez palce.
Zdradzę wam teraz w tajemnicy, że każdy kto kiedykolwiek spacerował po elfickim lesie wie, że nad Srebrnym Jeziorem nigdy nie było żadnego głazu. Zawsze zaś była piękna piaszczysta plaża. Na szczęście Wyrwigruszka nie miał o tym pojęcia.
– Naprawdę bardzo silny musi być Łamiśliwka… - dumał Wyrwigruszka dalej, przyglądając się drobinom piasku.
– Wyrwigruszko, wracajmy lepiej do domu. Boję się, że Nad-olbrzym jest w bardzo złym nastroju, skoro rozgniótł swój ulubiony głaz...
– Bzdura! - wybuchł olbrzyn, aż woda w jeziorze zadrżała. - Póki go nie zobaczę, nie uwierzę w ani jedno twoje słowo.
– D....d....d....dobrze – wyjąkał zestrachany Trzęsiportek.
– Mówiłeś, że Łamiśliwka żywi się tym co największe. Ja wiem co jest największe. To Góra Soli.
– Góra Soli?
– Tak. Jeśli tam nie spotkamy Nad-olbrzyma, a co więcej, jeśli Góra Soli nie będzie nawet nadgryziona, wówczas uznam, że ten cały Łamiśliwka to bujda na resorach.
– D...d...d...dobrze - wydukał Trzęsiportek. Cóż miał robić. Ruszyli przed siebie: zestrachany Elf i... równie przestraszony Wyrwigruszka.
Szli tak, i szli, i szli. A że Góra Soli znajdowała się na samym, samiuśkim, samiusieńkim skraju lasu szli jeszcze trochę, i jeszcze, i jeszcze. Mijali wydmy, jeziora, niedźwiedzie gawry i ptasie gniazda. Gdy byli w połowie drogi zapadł zmierzch. A gdy doszli do Góru Soli... zastała ich noc.
Góra Soli, jak pewnie się domyślacie, jak stała tak stała. Bez żadnego uszczerbku. Bez śladów nadgryzień. I nigdzie wokół niej, jak pewnie się domyślacie, nie było Łamiśliwki.
I co powiesz na to, ty ty ty garbaty korniszonku? - spytał złośliwie Wyrwigruszka. - Twój olbrzym to wymyślona naprędce bujda, hm?
Trzęsiportkowi wydawało się, że to koniec jego przygody. Już zaczął żegnać się w myślach ze swoją wioską, przyjaciółmi, pracą, ulubionym kwiatkiem doniczkowym... Wtem zaświtała mu głowie nowa myśl:
– Ech olbrzymie. Wielki jesteś jak dwa dęby i jak pół Góry Soli, ale oleju w głowie, to chyba nie masz zbyt wiele. Mówiłem, że Łamiśliwka żywi się tym co największe, a ty mi pokazujesz małą górkę?
– Ejże, kolego, trochę grzeczniej – przerwał mu olbrzym.
– Wyrwigruszko, spójrz na niebo, tam jest coś największego, co tylko można tu dostrzec. - to mówiąc, elf zadarł głowę do góry. A tam rozgwieżdżone niebo i księżyc... chudy jak rogalik.
– O mamusiu – przestraszył się olbrzym. - Czy ty mówisz o księżycu?
– Tak, Wyrwygruszko. Łamiśliwka żywi się księżycem.
– Nie może być – Wyrwigruszka przetarł oczy - Jeszcze kilka dni temu, ten księżyc był okrągły jak bułeczka z rodzynkami, a teraz…
– Sam widzisz. Porządnie go nadgryzł, ten nasz Łamiśliwka. Ja na jego miejscu to bym po takim kęsie wypił morze wody... Wyrwigruszko,wracajmy już do domu…
– Nie! - warknął olbrzym tak, że Góra Soli zadrżała w posadach, a trzęsące się portki spadły elfowi do kolan. - Jeszcze nie uwierzyłem, że historia o Łamiśliwce jest prawdziwa. Mówisz, że po takim księżycowym kęsie wypiłbyś morze? Zatem prowadź do miejsca, w którym Łamiśliwka zwykle pije. Tam na pewno go spotkamy.
– D...d...d...dobrze. - odparł posłusznie Trzęsiportek naciągając portki. - Ch..ch.. Chodźmy zatem do Łagodnego Potoku.
I szli. I szli ,i szli, i szli. A, że to było na drugim krańcu lasu szli jeszcze trochę i jeszcze. Mijali tamy na rzekach, przeczyste źródełka, kwitnące leśne kwiaty... Aż wreszcie, tuż przy Łagodnym Potoku Trzęsiportek skręcił... nie w lewo tylko w prawo, nie przez polanę tylko pomiędzy brzozami, nie przez modrzewiowy las tylko przez bukową aleję i tak doprowadził olbrzyma zupełnie w inne miejsce. Do wodospadu. A tak się składało, że Wyrwigruszka nigdy przedtem nie widział wodospadu. Tak jak piasku. I chudego jak rogalik księżyca.
- Jesteś pewien, że zbliżamy się do Łagodnego Potoku? - spytał z niepokojem Wyrwigruszka, słysząc hałas szumiącej wody. A gdy wreszcie, po kilkunastu krokach, olbrzym ujrzał na własne oczy spienioną wodę spadającą z wściekłością i rozpryskującą się o ostre kamienie, cały zbladł.
- O nie! - zawołał elf. - Spójrz olbrzymie!
- Patrzę! Przecież patrzę! – jęknął Wyrwigruszka, przestraszony nie na żarty.
– Jeszcze wczoraj płynął tu Łagodny Potok...
– Co tu się zatem wydarzyło?
– Ktoś musiał wyrwać potok z jego koryta, rozwalić kamienie i proszę... Łagodny Potok, taki piękny a tu... rozerwany na pół. Ojojoj.
– Myślisz, że zrobił to Łamiśliwka...?
– Och, tylko on potrafiłby zetrzeć na pył najtwardszy głaz świata, zjeść pół księżyca i wyrwać potok z jego koryta. Wyrwigruszko, nie chcę, abyśmy go spotkali. Musi być w bardzo złym humorze. Uciekajmy!
Wyrwigruszka drżał na całym ciele.
- D...d...dobrze – zaczął - Chodźmy już do domu…
– Olbrzymie... - wyszeptał Trzęsiportek przerażony.
– Co takiego?
– Widzisz ten cień który na nas pada? - Trzęsiportek wskazał na ziemię. - Obawiam się, że Nad-olbrzym właśnie spogląda na nas z góry.
– Nie! - zapiszczał Wyrwigruszka ze strachu. I gdy rozległ się najokropniejszy grzmot burzowej chmury, Wyrwigruszka, przekonany, że to głos Nad-olbrzyma, skulił się jak mały jeż i wziął nogi za pas krzycząc „Łamiśliwka! Goni mnie Łamiśliwka!”. A gnając tak pomiędzy drzewami, nie zauważył ani wiewiórek, ani zajączków ani elfów, które pukały się w głowę.
Tymczasem z burzowej chmury, która tak wystraszyła Wyrwigruszkę, spadł ożywczy deszcz. Trzęsiportek przemoczony do suchej nitki wracał do wioski wolnym krokiem. Był szczęśliwy, że pokonał swój strach i, że udało mu się nabić w butelkę wielkiego jak dąb, groźnego jak wichura i głupiutkiego jak bucior z mojej lewej nogi olbrzyma.
– Wiwat Trzęsiportek! Najdzielniejszy z elfów! - tak witano go w wiosce. Aż sam Mądrutek kręcił z niedowierzaniem głową, że taki drobny i płochliwy elfik potrafił rozprawić się z Wyrwi... oj …. Wyrwi…. oj... Wyrwi… oj... z Wyrwigruszką. Koniec!